Przejdź do głównej zawartości

Należę do wyimaginowanej wspólnoty

Prezydent Andrzej Duda na wiecu w Leżajsku pokazał, jaki jest naprawdę: Zakompleksiony, świadomy własnej nieważności w państwie, gardzący tymi, którzy go nie popierają, bardzo antyunijny. Teoretyczna głowa faktycznego państwa z tektury łaskawa była nazwać Unię Europejską wyimaginowaną wspólnotą, z której nic nie wynika. Przestrzegam jednak przed skwitowaniem tego smutną konstatacją, że prezydent zwariował. Problem jest dużo poważniejszy.

Członkostwo Polski w Unii Europejskiej jest wynikiem wielkiego wysiłku polityków z bardzo różnych stron. Z tymi politykami i z tą wielką pracą Andrzej Duda nie ma nic wspólnego, ponieważ nie dorasta im do pięt. W aspekcie politycznym był, jest i będzie nikim. Problem w tym, że okazuje się, że jest nikim również w aspekcie czysto ludzkim. To zawsze jest dramat takiej postaci i powód do wstydu dla jej najbliższych. Nie ma się z czego śmiać, trzeba zachować powagę znaną z pogrzebów.

Polska dostała od Unii Europejskiej 140 mld euro. Są to pieniądze ogromne, których Andrzej Duda w życiu na oczy nie widział i których też pewnie nie jest sobie w stanie wyobrazić swoim pojedynczym zwojem mózgowym, który jest w jego głowie samotny bardziej niż niechciane dziecko w sierocińcu. Te 140 mld euro to nic innego, jak 140 miliardów czynników poprawy jakości życia obywateli naszego kraju. Członkostwo w Unii Europejskiej to członkostwo w ekskluzywnym klubie państw, których obywatelom żyje się o wiele lepiej niż obywatelom Białorusi, Rosji czy Ukrainy, żeby pozostać na naszym kontynencie i nie odwoływać się do życia w nędzy obywateli wielu państw afrykańskich.

Wściekłość prezydenta i partii rządzącej na Unię Europejską bierze się stąd, że instytucje, których Polska jest częścią, wymagają przestrzegania prawa od prezydenta, rządu i większości parlamentarnej, którzy wielokrotnie z pełną premedytacją prawo złamali – złamali Konstytucję własnego kraju i sprzeniewierzyli się zapisom europejskich traktatów, które Polska ratyfikowała. Haniebne wystąpienie Dudy w Leżajsku, ale również jego niedawny seans nienawiści w kościele, ma też inne przyczyny. Prezydent ma świadomość, że władza, której jest częścią, przemija. Ma świadomość, że premier Grzegorz Schetyna może nie być dla niego i dla jego kolegów łaskawy tak bardzo, jak łaskawy był dla nich premier Donald Tusk, gdy po objęciu funkcji oznajmił, ze nie rozliczy pokonanych polityków PiS za to, co robili przez dwa lata będąc u władzy. Andrzej Duda ma też zapewne świadomość, że na licznych dokumentach są jego podpisy, a więc nie wyprze się swoich działań łamiących konstytucję, a przez to ograniczających prawa i swobody obywateli żyjących w Polsce.

Prezydent próbuje krzykami dodać sobie znaczenia i przywrócić zbrukany prestiż urzędu, który jeszcze sprawuje. Odwoływaniem się do najniższych instynktów niewielkiej grupki osób wymachujących papierowymi flagami, próbuje sam sobie wmówić, że nie potrzebuje poparcia innych, bardziej wymagających, może nawet nie liberalnych czy lewicowych, ale po prostu takich, którzy nie mają ochoty klaskać na zawołanie. To oczywiście złudne, ale dzięki temu Andrzej Duda czuje się kimś. Gdy wsiada do pancernego Audi A8 zdaje sobie sprawę, że wygadywał bzdury i w ten sposób ośmieszył własny kraj, ale uważa, że warto zapłacić tę cenę za kwadrans samodzielności.

Dobrze mi w wyimaginowanej wspólnocie. Wolę być w niej niż należeć do lepszego sortu. Chciałbym, żeby Andrzej Duda mówił we własnym imieniu – najlepiej zawsze, ale zwłaszcza wtedy, kiedy opowiada bzdury i próbuje podetrzeć sobie tyłek dorobkiem pokoleń i sukcesem trzech dekad. Bo Duda nielubi nie tylko UE – ma też pretensje, ze przemiany 1989 r. dokonały się bez rozlewu krwi. Nie narzekał na Unię, gdy brał od niej pieniądze jako poseł do Parlamentu Europejskiego. On jest człowiekiem tępym i pewnie dlatego sprowadza Unię Europejską do bankomatu. My wiemy, że to podłe i głupie. On nazywa UE wyimaginowaną wspólnotą, z której nic nie wynika, bo nie dorósł do niej ani mentalnie, ani intelektualnie, ani politycznie. Jego format mieści się na krześle przed gabinetem Jarosława Kaczyńskiego, choć nie wykluczam, że mówi to, co mówi przy jakimś udziale cynizmu – mając za idiotów nawet tych, którzy go popierają.

fot. Patryk Ogorzalek / Agencja Gazeta

Komentarze