Przejdź do głównej zawartości

Katolicki głos w moim domu

Poniżej zamieszczam tekst dziennikarki i publicystki Elizy Michalik, który napisała na swoim blogu w portalu naTemat.pl. Czynię tak, ponieważ zgadzam się z każdym słowem rzeczonego tekstu.

Autor bloga ZwykłyNotes.

Katolicki głos jest w moim domu od kilku dni. Troll, kretynka, kłamczucha, pospolita złodziejka, plagiatorka, chory człowiek, który powinien zamknąć jadaczkę, bezdennie głupia, „rozstrzelać ją”, „wsadź sobie czopek na uspokojenie”, chora baba z nienawiści, głupia, idiotka z wścieklicą macicy, załgana, obłudna, bezczelna histeryczka, powinna iść do pudła – te utrzymane w chrześcijańskim duchu dowody miłości bliźniego wobec mnie i wszystkich którzy mój wpis polubili, prawdziwie mnie wzruszyły . Przepraszam ich autorów, że z braku czasu - pielęgnowanie wyżej wymienionych cnót pochłania go dużo - nie będę się nimi szerzej zajmować. Mój tekst ujawnił bowiem inne - oprócz skłonności do wyzwisk i ataków osobistych kalki umysłowe i fałszywą argumentację obrońców hierarchii kościelnej, nad którą w moim odczuciu warto się pochylić.
Przy okazji burzliwej dyskusji o prostych oczywistościach, których zażądałam w tekście „Stop nachalnej katopropagandzie”, w polemikach na prawicowych portalach na prowadzenie wysunął się inny, ważniejszy „argument”, że moje żądania, które – niespodziewanie dla mnie samej - przez wielu zostały odebrane jako rodzaj manifestu - dyskwalifikuje fakt, że ośmieliłam się, ja – niegdyś dziennikarka Gazety Polskiej i Gościa Niedzielnego – zmienić poglądy. I tym właśnie twierdzeniem, z gruntu fałszywym, zamierzam się zająć, ponieważ w mojej opinii, jest ono czymś dużo więcej niż atakiem personalnym – pokazuje pewien sposób myślenia: niektórzy katolicy dają sobie prawo do decydowania, kto jest godzien, a kto nie, zabierać głos na ważne społecznie tematy.
To niebezpieczny sposób myślenia, bo zmierza do wykluczenia nie jednej, ale całej grupy osób z debaty publicznej.
Gdyby stał się zasadą, pozwalałby na podstawie katolickiego widzimisię odebrać głos tym wszystkim wściekłym i niezadowolonym, którzy żądają, żeby kościół katolicki zajął się nauczaniem cnót moralnych, jak ubóstwo i czystość (raczej serca niż waginy), zamiast walczyć o władzę, a jego emisariusze – księża katoliccy zaczęli pomagać ludziom zamiast ich wykorzystywać – także finansowo i seksualnie.


Wyniki wyborcze dwóch kolejnych wyborów parlamentarnych, tych z 2005 roku, w których PiS wziął wszystko: urząd prezydenta, premiera, sejm, Krajową Radę i większość najważniejszych instytucji publicznych, a później tych z 2007 roku, kiedy po dwóch 2 latach rządów stracił zaufanie wyborców, pokazują, że bardzo wiele osób zmieniło w Polsce zdanie.

Przy czym mnie i wielu Polakom, którzy nie głosują już, jak kiedyś, na PiS, a tym samym na hierarchów kościoła katolickiego, zmiana zdania zajęła kilka lat, to jest dokładnie tyle, ile racjonalnie myślącemu człowiekowi zajmuje przyjrzenie się sprawie, przemyślenie faktów i wyciągnięcie wniosków.

Nie rozumiem, dlaczego tę najważniejszą tak w życiu, jak w demokracji zdolność do uczenia się na własnych błędach i wyciągania z nich wniosków, najbardziej potępiają katolickie portale, na czele z Frondą.pl, która często i rozwlekle opisuje przypadki radykalnych spektakularnych nawróceń, dokonujących się dosłownie z poniedziałku na wtorek, ot choćby nawróceń dyrektorek klinik aborcyjnych, które nagle za sprawą Ducha Świętego zrozumiały, że grzeszą i natychmiast, porzuciwszy swe intratne posady zgłosiły się do prężnie działających organizacji prolife, w których (zapewne za darmo i na chwałę Bożą) głoszą dziś poglądy zupełnie przeciwne do tych, które głosiły wczoraj.

Czy jedyne wytłumaczenie to: im wolno, bo one są katoliczkami?

Wy sami katoliccy, prawicowi komentatorzy i publicyści codziennie próbujecie nawrócić wszystkich na swoją wiarę, swoje poglądy i cieszycie się, jeśli wam się to uda. To pokazuje, że akceptujecie sam fakt zmiany poglądów – ale tylko jeśli odbywa się po waszej myśli. To się nazywa hipokryzja.

Pochlebiam sobie, że ja i moi czytelnicy, widzowie, jesteśmy ludźmi myślącymi i czującymi i jako tacy obserwujemy rzeczywistość i wyrabiamy sobie sądy o niej wraz ze spotykającymi nas nowymi doświadczeniami. Dlatego nie pozwolimy odebrać sobie prawa do myślenia, samodzielnych opinii, zmiany zdania, zmiany wyznania, zmiany czegokolwiek chcemy. My, ludzie nie chcący dyktatu kościoła katolickiego w życiu publicznym, ustawodawstwie, naszej prywatności, naszym poczuciu humoru i naszych sumieniach, jesteśmy gotowi do dyskusji z Wami, katolikami – ale tymi otwartymi na cywilizowaną dyskusję, w której wysłuchuje się interlokutora uważnie i z szacunkiem.

A ta będzie możliwa tylko wtedy, gdy zrozumiecie i przyjmiecie z pokorą, że nie jesteście lepsi od nas. Wasz światopogląd nie jest lepszy od naszego. Wasz Bóg nie jest lepszy od naszego Boga lub braku wiary w Boga. Wasz sposób kochania się, budowania relacji, małżeństw i rodzin nie są lepsze od naszego i wasze modlitwy też nie. Wasze argumenty nie są bardziej godne uwzględnienia niż nasze, a Wasza Biblia, czy wam się to podoba, czy nie dla ateistów ma prawo mieć status „Baśni braci Grimm”.

Tytuł „Stop nachalnej katopropagandzie” był parodią tak często używanego w środowiskach katolickich zwrotu „homopropaganda”, pełnego pogardy dla homoseksualistów, ale tego nie zauważyliście. My za to zauważamy jak często mówicie z pogardą do wszystkich, z którymi się nie zgadzacie: kobiet, które nie chcą rodzić dzieci gwałcicielom, albo dokonują aborcji, rozwodników, ludzi żyjących w wolnych związkach, dzieci po in vitro, liberałów, lewicowców, Żydów, homoseksualistów.

Tyle, że spora część społeczeństwa jest już zmęczona tą pogardą, agresją, szantażowaniem, naciskami na prawodawców i domaga się dla siebie szacunku.

I ten szacunek dostanie, zapewniam. Prędzej czy później. Z waszą zgodą lub bez.
Autor: Eliza Michalik.

Komentarze