Przejdź do głównej zawartości

Radość z dostania się na studia trwała mniej niż dobę

W czwartek po godzinie 14-tej dowiedziałem się, że dostałem się na wymarzone studia. W piątek o 13.55 zadzwoniła pani z sekretariatu uczelni i choć była dla mnie bardzo miła, informacja, którą mi przekazała, była dla mnie tragiczna. Owszem, dostałem się na studia, ale jest tak mało chętnych oprócz mnie, że nie wiadomo czy kierunek ruszy. Mogłem zrezygnować albo czekać na wyniki drugiej, a może także trzeciej rekrutacji mając nadzieję, że liczba chętnych wzrośnie chociaż do piętnastu. Rezygnacja nie wchodzi w grę, ponieważ na inną uczelnię nie stać mnie przede wszystkim z powodów finansowych. Nie mam jednak nadziei, że ostatecznie będę studiował politologię, a sytuacja czekania na rozwój wydarzeń sprawia, że jestem załamany.

W ubiegłym roku mogłem myśleć o studiach dopiero od 13 września i gdy okazało się, że mogę studiować, ale filologię polską, postanowiłem poczekać rok, żeby móc studiować politologię. W piątek okazało się, że czekałem na próżno. To bardzo źle działa na moją psychikę. Nie rozumiem dlaczego dziewięć osób nie może studiować politologii, a piętnaście być może będzie mogło to robić. Czy to moja wina? Nie chcę dłużej siedzieć w domu. Obawiam się jednak studiowania czegokolwiek zamiast kierunku na który jestem zdecydowany od pięciu lat.

Gdy nie miałem matury, uważałem, że największym problemem jest dla mnie nauczenie się tej cholernej matematyki. Dziś wiem, że matura z matematyki to drobiazg w porównaniu z dostaniem się na odpowiedni kierunek studiów, a dzieje się tak mimo tego, że dostałem 125 punktów w trakcie rekrutacji i podświetlony na zielono komunikat „kandydat zakwalifikowany”.

Komentarze