Wczoraj była „Czarna Środa” - protesty osób ubranych na czarno po tym, gdy tydzień wcześniej Sejm odrzucił projekt liberalizujący prawo aborcyjne złożony przez Barbarę Nowacką.
Obserwując wczorajsze wydarzenia, rzuciły mi się w oczy dwa zjawiska. Po pierwsze – dość skromna frekwencja na tych demonstracjach, w niczym nieprzypominająca tej ze słynnego na całym świecie „Czarnego Poniedziałku”. Należy przypuszczać, że wiele kobiet nie chciało mieć nic wspólnego z aroganckimi pieniaczami z partii Razem. Po drugie – czerwone sztandary przyniesione na manifestację w Warszawie przez działaczy wspomnianej komunistycznej partii. Trzeba nie mieć minimum wiedzy o historii Polski, by w 2018 r. wymachiwać czerwonymi sztandarami w kraju, w którym nie tak wcale dawno fani czerwonych sztandarów pozbawili życia tysięcy ludzi.
Nie wiem, kogo czerwone protesty mają przekonać do tych, którzy nimi wymachują. Zgaduję, że pewnie chodzi o tych, którym najpierw PO, a potem PiS obniżyły emerytury. Tak czy inaczej, jest to kompromitacja tak samo organizatorów manifestacji z takimi symbolami, jak i tych, którzy po prostu brali udział w demonstracji, a którym nie przeszkadzały symbole minionej epoki.
Odnotować należy, że we wczorajszych protestach nie wzięła udziału Barbara Nowacka – autorka aborcyjnego zamieszania, które podzieliło parlamentarną opozycję. Nowacka wyjechała z dziećmi na ferie i nie uznała za stosowne skrócić wypoczynku, gdy ludzie wyszli na ulice w obronie jej projektu. Trzeba pamiętać, że również w lipcowych protestach w obronie sądów Nowacka nie wzięła udziału. Cóż, lipiec to czas wakacji więc Nowacka też była na urlopie i też nie chciała wrócić wcześniej.
Z nieskrywaną satysfakcją odnotowuję rozczarowanie wielu ludzi zachowaniem Barbary Nowackiej. Nigdy nie miałem złudzeń, że mamy do czynienia z poważną osobą zasługującą na nasze poparcie. Tych, którzy uważali inaczej, a dziś słusznie mają poczucie, że zostali porzuceni, nie jest mi żal, ponieważ nie byłoby tak, gdyby Nowackiej nie pompowali próbując wmówić opinii publicznej, że jest ona alternatywą dla kogokolwiek w polskiej polityce.
Jeśli PiS zaostrzy obecne prawo aborcyjne, nie będzie to wina polityków Platformy Obywatelskiej. Będzie to wina tych, którzy postanowili upomnieć się o liberalizację przepisów wiedząc, że możliwe jest jedynie ich zaostrzenie. PO zawsze była za utrzymaniem kompromisu aborcyjnego zawartego w latach 90-tych i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Politycy PO nie mają czego się wstydzić i nie muszą przepraszać za wynik głosowania.
Niech lewica weźmie na sztandary aborcję na życzenie i wygra wybory parlamentarne. Powodzenia.
Komentarze