Przejdź do głównej zawartości

Najważniejsze stanowiska w państwie bardzo staniały

Ostrzegam, że zwymiotuję, jeśli usłyszę od „ekspertów, że awans Jadwigi Emilewicz na wicepremiera to nowa jakość i zmiana pokoleniowa w polityce. Tak, są tacy „fachowcy” – to ci sami, którzy w kampanii parlamentarnej 2015 roku mówili politykom Platformy Obywatelskiej „nie straszcie PiS-em” i ci sami, którzy uwierzyli Jarosławowi Kaczyńskiemu, że jeśli jego partia wygra wybory, szefem MON zostanie Jarosław Gowin. Dziennikarze ustawiali się pod nową władzę na wiele miesięcy przed rozstrzygnięciem kartką wyborczą oszukujmy się – sprzyjała temu chroniczna nieporadność premier Ewy Kopacz.

Od pierwszych godzin trwającego jakiś czas przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, rozpoczęło się nieobserwowane po demokratycznych przemianach 1989 roku zawłaszczanie każdego kawałka państwowej przestrzeni. Bardzo dobrze widać to na przykładzie foteli prezesów spółek Skarbu Państwa, gdzie wielu zagościło ledwie na kilka miesięcy – bardzo czytelny jest tam mechanizm wynagradzania swoim ludziom za lojalność i wsparcie w czasach ośmiu lat rządów Platformy Obywatelskiej. Przypuszczam, że chodzi również o finansowe zabezpieczenie się na następne chude lata, które przyjdą prędzej czy później.

Nie lepiej jest w obsadzie stanowisk rządowych. Wiceministrem cyfryzacji został np. narodowiec Adam Andruszkiewicz – zamieszany w proceder wpisywania na listy poparcia w wyborach danych identyfikacyjnych ludzi, którzy odeszli z tego świata. Wiceministrem aktywów państwowych został zaś Artur Soboń, o którym Polska wcześniej nie słyszała, ale zdążyliśmy się już przekonać, że jest chamem. Jego szefem jest wicepremier i minister Jacek Sasin – znany z lobbowania na rzecz SKOK Wołomin oraz organizowania wylotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego wraz z delegacją do Smoleńska w kwietniu 2010 roku. W ogóle obecne rządy PiS są rekordowe pod względem liczebności Rady Ministrów – jeszcze bowiem nigdy wcześniej na taką skalę rządowe posady nie były wykorzystywane do stabilizowania nastrojów partii rządzącej lub w koalicji sprawującej władzę. Nie będę pisał o wszystkich o wszystkich patologicznych nominacjach, bo pewnie i tak sporą część pominąłbym. Wspomnę jeszcze tylko o karierze Bartłomieja Misiewicza, który 7 lat – tak – siedem lat robił studia licencjackie. Oczywiście, że wiem, że licencjat trwa trzy lata. A Misiewicz robił go cztery lata dłużej – taki bystrzak.

Pamiętajmy, że premierem najpierw została była burmistrz Brzeszcz Beata Szydło, która zostawiła tamten samorząd w stanie finansowej katastrofy. Za chwilę wicepremierem zostanie Jadwiga Emilewicz i będzie to kolejny (podejrzewam, że nie ostatni) dowód na to, jak bardzo staniały najwyższe stanowiska w 30-milionowym społeczeństwie w środku Europy i to w czasach, gdy na rynku pracy wiedza, doświadczenie i formalne uprawnienia liczą się bardziej niż kiedykolwiek. Nie chcę być złośliwy, ale mam wrażenie, że wiele z tych nominacji byłoby niemożliwe, gdyby uprzednio nie dano Polakom 500 zł na dziecko.

Grzegorz Schetyna latami pracował na stanowisko wicepremiera i szefa MSWiA, gdzie doskonale sobie radził, a dziennikarze do dziś wspominają go jako najlepszego w historii III RP Marszałka Sejmu. Aby dzisiaj zrobić rządową karierę wystarczy przytakiwać Jarosławowi Kaczyńskiemu, wystawić do wiatru swojego politycznego promotora jak Emilewicz – Gowina i kłamać bez mrugnięcia okiem. O wiedzę i doświadczenie nikt nikogo nie pyta, bo swój swojemu przykrości robić nie będzie. Zwłaszcza, gdy łyżek co prawda jest kilka, ale kocioł z zupą jest jeden.

Jeszcze niedawno moim marzeniem było pracować w gabinecie politycznym premiera Grzegorza Schetyny. Obserwując kolejne etapy kadrowej rewolucji w rządzie Prawa i Sprawiedliwości „nie mam takiego wrażenia”, że sufit spadł mi na głowę.

Komentarze