Wystarczyło gorsze samopoczucie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego i wyjazd rządowej delegacji na szczyt Rady Europejskiej do Brukseli, aby była premier Beata Szydło przypomniała nam, że mimo upokorzenia jej przez partyjnych kolegów utratą funkcji premiera oraz jeszcze bardziej upokarzającym zesłaniem na funkcję wicepremiera bez teki, czyli funkcję piątego koła u wozu, nadal żyje i nie jest rośliną doniczkową.
Gdy już myślałem, że Prawo i Sprawiedliwość wychodzi z wielotygodniowej całkowitej defensywy, na sejmową mównicę wyszła wiceprezes tej partii i swoim nieznośnym krzykiem zakomunikowała, że jej oraz jej ministrom nagrody się należały i to za ciężką pracę – dodała. Z krzyku tej jakże marginalnej już postaci polskiej polityki na pierwszy plan wysunęła się jej wściekłość, że informacja o nagrodach w ogóle ujrzała światło dzienne. Dlatego uważam, że jeśli politykom partii rządzącej nie uda się wykończyć sekretarza generalnego największej partii opozycyjnej Stanisława Gawłowskiego, to wezmą się za młodego posła tej partii Krzysztofa Brejzę, który swoimi zapytaniami zmusił instytucje państwowe do ujawnienia, że nagrody były, komu zostały przyznane, w jakiej wysokości i na jakiej podstawie.
Przypominam, że „przez osiem lat” rządów PO nagród dla premierów i ministrów NIE BYŁO. Były nagrody tylko dla urzędników, którzy często pracują w administracji państwowej niezależnie od tego, kto akurat jest u władzy. Przy okazji przypominam również, że Grzegorz Schetyna nie przyznał sobie nagrody, gdy był Marszałkiem Sejmu. Więcej – on nawet „kilometrówek” z Sejmu nie bierze, choć w sumie powinien, bo swoim prywatnym samochodem zawsze robił i nadal robi po Polsce tysiące kilometrów.
Zaczynam podejrzewać, że przewodniczący Platformy Obywatelskiej ma w PiS swojego kreta i jest nim właśnie Beata Szydło. Jej dzisiejszy wybuch furii na sejmowej mównicy bardzo nam pomógł.
Komentarze