Przejdź do głównej zawartości

Afera KNF, czyli urzędnik państwowy jak gangster

Jeśli nie zatrudnisz wskazanej przeze mnie osoby na wskazanych przeze mnie warunkach, spalę ci chałupę - tak można streścić aferę, którą w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej" opisali Wojciech Czuchnowski i Agnieszka Kublik. Tutaj ich tekst w wersji elektronicznej.

O co chodzi? Szef Komisji Nadzoru Finansowego Marek Chrzanowski w rozmowie z właścicielem banków Leszkiem Czarneckim zaoferował przychylność organu nadzoru wobec firm Czarneckiego w zamian za zatrudnienie tam wskazanej przez niego osoby na konkretnych warunkach finansowych - w sumie ok. 40 mln zł.

Nie jest to jednak (według mnie) najistotniejsze w tej sprawie. Największym problem jest 
(moim zdaniem) to, że w nagranej przez Czarneckiego rozmowie szef KNF (powołany przez premier Beatę Szydło) informuje, iż członek KNF delegowany tam przez prezydenta chce doprowadzić do upadku prywatnego banku, aby następnie za złotówkę przejęło go państwo.

Komentarze