Przejdź do głównej zawartości

Niepełnosprawność

Jestem niepełnosprawny od urodzenia – mózgowe porażenie dziecięce. Lekarze i rehabilitanci nie potrafili powiedzieć, co jest przyczyną tej choroby. Chodzę o kulach, z wózka inwalidzkiego korzystałem w szkole i wszędzie tam, gdzie liczy się czas dotarcia do celu, choć uważam, że tempo chodu mam na odpowiednim poziomie i łatwo się nie przewracam. Nie lubię wózka, czułem się niekomfortowo, gdy w liceum rozmawiano ze mną stojąc, a ja siedziałem. Bardzo lubię chodzić o kulach, bo wtedy czuję się znacznie mniej niepełnosprawny. Fizycznie niczym nie różnię się od pełnosprawnych. Jeśli miałbym coś zmienić w moim wyglądzie, chciałbym być trochę wyższy – dziś mam 160 albo 165 cm wzrostu. Sam się myję, ubieram, zjadam i piję. Potrzeby fizjologiczne załatwiam do sedesu. Jeśli czymś psychicznie różnię się od pełnosprawnych rówieśników, to chyba tym, że w wieku 23 lat wiem jaką pracę chcę wykonywać i jak ma wyglądać moje życie, żebym był szczęśliwy. Choroba nie sprawia mi fizycznego ani psychicznego bólu, a mój ogólny stan przez lekarzy był określany jako dobry i nadal taki jest. Wiem, że mogę żyć tak, jak chcę. Ale o tym napiszę innym razem.

Gdy byłem dzieckiem miałem łzy w oczach, gdy ktoś mówił o mojej chorobie. Rodzice mówili wtedy o mnie „jest nieszczęśliwy”. Ojciec i brat kupili mi kiedyś piłkę do gry w nogę. Wtedy nie rozumiałem absurdu takiego prezentu, a gdy dziś przypominam sobie o tym, przychodzi mi na język jedno słowo: „idioci”. Gdy miałem sześć, siedem, a może osiem lat, podawałem lewa rękę na powitanie. Dlaczego? Dlatego, że moja prawa jest znacznie mniej sprawna od lewej, a lewa jest chyba zupełnie sprawna. Z prawą ręką jest tak, że nie mogę jej podać w pozycji typowej dla powitania i dlatego wstydziłem się ją podawać i podawałem lewą. Ojciec wtedy drwił ze mnie i mówił, że podaję lewą rękę, bo nie wiem, którą podaje się na powitanie. Podłość i znieczulica. Nie wiem po jaką cholerę mojemu ojcu dziecko, a dziecko niepełnosprawne to powód do wstydu i obiekt szyderstw. Dzieciństwo spędziłem na wsi i mogę powiedzieć, że to chyba najgorsze otoczenie dla niepełnosprawnego dziecka, choć to nie znaczy, że w mieście musi być lepiej. Na wsi byłem traktowany jak dziwoląg, a gdy już mieszkałem w mieście, pedagog w liceum zapytał mnie czy noszę pampersa. Niepotrzebuję pampersa - odpowiedziałem zażenowany.

Dziś już nie mam łez w oczach, o niepełnosprawności mogę rozmawiać z podniesioną głową, akceptuję siebie i jestem otwarty na innych ludzi, niezależnie od tego czy są pełnosprawni, czy nie. Odrobina dobrej woli może dać wspaniały efekt. Często dobra wola nie wymaga nakładu czasu lub pieniędzy. Z własnego doświadczenia wiem, że bardzo często wystarczy uśmiech pełnosprawnych, by niepełnosprawnym żyło się lepiej.

Nie chcę litości, współczucia i głaskania po głowie. Chcę dostać szansę, a szansy tej nie zmarnuję i odwdzięczę się.

Komentarze