Niby żadne to zaskoczenie, a jednak jakoś tak przykro. Gdy Marszałek Sejmu Elżbieta Wiek na briefingu prasowym ogłosiła, że wybory prezydenckie odbędą się 28 czerwca nie to było tematem jej pojawienia się przed dziennikarzami. Znacznie bardziej na uwagę opinii publicznej zasługuje jej kilkunastominutowy monolog propagandowy, którym poprzedziła wycedzenie daty, którą bodaj dwa tygodnie temu ujawnił premier Morawiecki, a potem potwierdził szeregowy poseł Jarosław Kaczyński.
Insynuacje, ze to z winy opozycji nie odbyły się wybory pierwotnie zaplanowane na 10 maja są niegodne urzędu państwowego, który sprawuje osoba je wygłaszająca. Twierdzenie, że wybory 10 maja nie odbyły się, bo Platforma Obywatelska chciała zmienić kandydata na najwyższy urząd w państwie to kłamstwa i oszczerstwa, które osobę je wypowiadającą powinny eliminować z życia publicznego.
Słuchając Elżbiety Witek miałem wrażenie, że jej wyjście do dziennikarzy poprzedziła ostra awantura z Jarosławem Kaczyńskim, w której to rzecz jasna nie ona była w natarciu. Wyszła więc do opinii publicznej i – moim zdaniem – głosem płaczliwym postanowiła zwymiotować na polityków opozycji, a przy okazji widowiskowo zakpić z telewidzów, słuchaczy i czytelników.
Pani Witek bardzo chciała odreagować i było to widać, gdy po wszystkim uciekła przed pytaniami dziennikarzy. My jednak nie możemy dać sobie wmówić, że wybory prezydenckie mogły odbyć się 210 maja, bo Jacek Sasin doskonale je przygotował. Nie możemy też dać sobie wmówić, że chcieliśmy wziąć wtedy udział w głosowaniu, a ta okrutna, zła i podła Platforma Obywatelska nam tę możliwość odebrała i to w niecny sposób.
Elżbieta Witek okazała się dziś nie tylko marną aktorką i niezwykle słabym politykiem. Okazała się przede wszystkim bardzo małym człowiekiem, a przez tę swoją małość dokańcza dzieło zniszczenia powagi Sejmu zapoczątkowane i latami realizowane przez jej poprzednika Marka Kuchcińskiego. Dla pasjonata polityki to dramat i powód do rozpaczy.
Gdy polityk PiS (a zrobiła to dziś Elżbieta Witek) mówi o konieczności dobrej współpracy z rządem, to mówi tak naprawdę, że jeszcze nie wszyscy działacze, ich rodziny i znajomi napełnili kieszenie publicznymi pieniędzmi i dobrze byłoby, aby Andrzej Duda żyrował to napełnianie prezydenckim podpisem do 2025 roku. Pamiętajmy o tym.
Komentarze