Dwa dni i dwa polskie rekordy nowych zachorowań na koronawirusa – 30 lipca 615, a 31 lipca 657. Pamiętajmy, że rząd PiS oszczędza na testach, a zatem weryfikuje stan zdrowia tylko tych, których musi, a laboratoria w weekendy pracują na pół gwizdka. Po niemal pół roku nadzwyczajnej sytuacji nie tylko nie jesteś na końcu pandemii, ale chyba wszystko zaczyna się od początku.
Premier Mateusz Morawiecki ogłosił jednak koniec epidemii już wiele razy i to z czysto politycznych powodów – najpierw chodziło o uzasadnienie pseudowyborczej hucpy Jacka Sasina, która miała się odbyć 10 maja, a potem o to, aby zmobilizować osoby starsze do głosowania na Andrzeja Dudę w II turze wyborów prezydenckich, ponieważ z analiz danych dotyczących I tury wynikało, że zdecydowanie większa mobilizacja osób starszych w głosowaniu 12 lipca jest niezbędna do zwycięstwa kandydata PiS.
Tak oto szef rządu (ten formalny) zabawił się zdrowiem i życiem obywateli naszego kraju. Rekordy zachorowań to nic innego, jak skutek opowiadania bredni, że nie ma zagrożenia oraz bezmyślnego luzowania ograniczeń w gromadzeniu się ludzi. Za coś takiego dymisja z funkcji Prezesa Rady Ministrów i odejście z polityki powinno być minimum w państwie, które nie chce być krajem z szarego papieru toaletowego.
Ilu ludzi naprawdę stwarza zagrożenie? Tego nie wiemy, bo ta władza nakazała ograniczyć liczbę wykonywanych testów oraz odrzuciła postulat opozycji o obowiązkowych i cyklicznych testach dla personelu medycznego. Jeśli dołożymy do tego bezkarność rządzących za przestępstwa urzędnicze, którą zapewnili sobie pod przykrywką jednej z „tarcz” mającej pomagać przedsiębiorcom, otrzymujemy niezwykle ponury i niebezpieczny obraz rzeczywistości.
Oczywiście nie jestem naiwny i doskonale wiem, że premier Morawiecki nadal będzie zajmował to stanowisko. Ma coś, co wymyka się standardom państwa prawnego, dobrym obyczajom, moralności i zwykłej przyzwoitości – sympatię posła Jarosława Kaczyńskiego, który dawno temu dał się omotać cynicznemu bankierowi prezentacjami multimedialnymi, choć sam nie potrafi włączyć komputera, a internautów uważa za erotomanów.
Najsmutniejsze jest to, że byli tacy, którzy ostrzegali, że stanie się to, co się dzieje. Zostali zakrzyczani i zasypani obelgami o bredzeniu, histeryzowaniu i złych intencjach.
Komentarze