Przegraliśmy. Trudno. Zdarza się. Obrażaniem się na rzeczywistość nie zmienimy swojej niewesołej sytuacji, a przeciwnie – pogłębimy problem, ponieważ stracimy czas, a on jest bezcenny. Obrażanie się na rzeczywistość nie jest jednak najgorszym, co możemy teraz zrobić. Gorsze byłoby obrażanie wyborców Andrzeja Dudy, a już to robimy. My, czyli wyborcy Rafała Trzaskowskiego albo po prostu przeciwnicy Prawa i Sprawiedliwości. To droga donikąd albo – precyzyjniej – do kolejnych wyborczych porażek, które będą bolesne nawet, jeśli nie będą klęskami.
Musimy przyjąć do wiadomości, że ludzi, którzy myślą tak jak my jest dziś w Polsce mniej niż tych, którzy myślą inaczej. I wcale nie jest tak, że frekwencja na poziomie 68% to za mało, aby wygrać i wygralibyśmy przy frekwencji rzędu 75, 83 czy 91%. Przegralibyśmy również wtedy, a różnica polegałaby na tym, że po stronie obydwu kandydatów byłoby nie po 10 ale po 12 czy 15 milionów głosów.
Musimy zrozumieć, że nie jesteśmy w niczym lepsi od wyborców Andrzeja Dudy. Poglądy liberalne, lewicowe czy centrowe nie są w niczym lepsze od prawicowych, skrajnie prawicowych czy konserwatywnych. Są po prostu inne. I tyle. Nikt nie ma obowiązku zgadzać się z naszą wizją Polski i świata tylko dlatego, że nam wydaje się, że powinien, ponieważ we własnym mniemaniu racja jest po naszej stronie. Nikt nie ma tez obowiązku powielania we własnym zakresie naszego sposobu na życie.
Musimy zrozumieć, że nasze pieniądze, domy, samochody, wykształcenie i pochodzenie nie czynią z nas ludzi lepszych i takich, którym przez samo to należy się więcej niż innym. To, co w naszym osobistym przekonaniu jest sukcesem i powodem do dumy, na kimś innym nie musi robić wrażenia. Zamiast wytykać palcami tych, którzy myślą inaczej lub mają mniej, powinniśmy szanować to, co mają i to, kim są. Zamiast narzucać im nasz punkt widzenia i arogancko pouczać ich z pozycji moralnej wyższości, po prostu z nimi rozmawiajmy – bez nabzdyczenia, wyniosłości i grymasu na twarzy.
Wyborcza mobilizacja jest ważna, ale – jak widać – nie wystarczy. Należy z tego wyciągnąć wniosek, że nie da się wygrać wyborów bez przekonania choćby niewielkiej w skali całości, części zwolenników naszych politycznych oponentów. Musimy zatem wyjść z własnych baniek kulturowych i opuścić osobiste strefy komfortu. Tam już osiągnęliśmy wszystko.
Komentarze