Prezydent Warszawy zapowiedział kilka tygodni temu, że 5 września zainauguruje powstanie ruchu społecznego pod swoim przywództwem. Z tak jasnej deklaracji wycofać się nie może, a zatem 5 września musi coś ogłosić, opinia publiczna musi coś od niego dostać – coś, o czym będzie się rozmawiało w polskich domach przez dłużej niż kwadrans. Z niepokojem zauważam, że wśród przeciwników Prawa i Sprawiedliwości panuje przekonanie, iż projekt Trzaskowskiego ma wywołać tsunami, które niemal na pstryknięcie palcami zmiecie obecnie rządzących naszym krajem z powierzchni ziemi.
Nic takiego się nie zdarzy – ani 5 września, a ni w późniejszych dniach, tygodniach, miesiącach i latach. Po pierwsze – dlatego, że Prawo i Sprawiedliwość jest partią na pokolenia – niezależnie czy u władzy, czy w opozycji – będzie istnieć długo, ponieważ długo będzie w Polsce wielu ludzi, którzy będą tego środowiska potrzebować i będą wobec jego przedstawicieli wyrozumiali znacznie bardziej niż przeciwnicy PiS wobec polityków opozycji.
Rafał Trzaskowski zderzy się z twardą i często nieznośną codziennością. Zderzy się z niewdzięcznością otoczenia, niezrozumieniem, powątpiewaniem i lekceważeniem, a dodatkowo będzie miał dzień w dzień przeciwko sobie cały aparat państwa rządzonego przez PiS. Trzy lata to bardzo długo i choć nie sposób odmówić mu prawa do większej aktywności, trzeba jasno powiedzieć, że niczego nie dostanie w prezencie. Jeśli przy prezydencie Warszawy jest dziś połowa głosów, które uzyskał 12 lipca w II turze wyborów prezydenckich, to jest to wielki sukces, ale nie oszukujmy się, że ma tych głosów dziesięć milionów.
Całe szczęście sam Trzaskowski sprawia wrażenie człowieka twardo stąpającego po ziemi i na tyle mądrego, aby studzić entuzjazm swoich zwolenników czekających na 5 września niemal z takimi samymi wypiekami na twarzy, jak dzieci czekają na wieczór 24 grudnia. On wie, że Warszawą nie da się rządzić telefonicznie, a zatem nie wchodzi w grę wycieczka krajoznawcza przez siedem dni w tygodniu i przez kilkanaście godzin na dobę. Wie również, że trzy lata przed wyborami nie sposób wywołać efektu WOW i to takiego o ogólnopolskim znaczeniu. To zresztą bardzo korzystnie odróżnia Rafała Trzaskowskiego choćby od Roberta Biedronia i Władysława Kosiniaka-Kamysza – pierwszy półtora roku temu widział siebie w roli prezydenta, premiera i prymasa jednocześnie, a drugi raptem pół roku temu był pewny znalezienia się w II turze wyborów prezydenckich i pokonania Andrzeja Dudy. Do dziś zresztą nie pogodził się ze swoim wyborczym wynikiem i sprawia wrażenie obrażonego na ludzi, a zwłaszcza na tych ludzi, którzy postanowili zrezygnować z Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
Rafał Trzaskowski 5 września nie powie niczego i nie zaproponuje niczego, czego nie mówiłby i nie proponowałby Polakom żaden inny polityk w naszym kraju nigdy wcześniej. Nie jesteśmy w sytuacji, w której cokolwiek trzeba wymyślać na nowo, a gospodarz stolicy nie urodził się wczoraj i nie przybył do nas z odległej galaktyki. Wszystko już było, a jeśli w przeszłości nie odniosło oczekiwanego sukcesu to raczej dlatego, że Polakom zabrakło wiary w sens działania i chęci do angażowania się, a później także wytrwałości i konsekwencji w tym działaniu, niż dlatego, że politycy okazali się osobami niewyposażonymi w rozum.
Komentarze