Dziś po południu wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki ogłosił, że prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński zawiesił negocjacje ze środowiskami Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina. Bezpośrednim powodem jest podobno ustawa o ochronie zwierząt oraz kwestia bezkarności urzędników państwowych w związku z decyzjami podejmowanymi w związku z koronawirusem. Terlecki zapowiedział, że jeśli nie dojdzie do porozumienia, rząd nie będzie mniejszościowy, a partia zdecyduje się na zgłoszenie uchwały o skróceniu kadencji Sejmu.
Mogłoby się wydawać, że koalicja rządowa wisi na włosku, ale to nieprawda. Ciągle najpoważniejszym scenariuszem jest dojście do porozumienia i dalsze okradanie państwa i Państwa. Kolejny wariant to wyciąganie posłów ze środowisk dotychczas koalicyjnych, bo przecież nie każdy poseł Gowina pójdzie na szafot za swojego lidera i nie każdy poseł Ziobry zrezygnuje z lukratywnych posad swoich krewnych w państwowych spółkach. Następna możliwość to wyciąganie pojedynczych posłów z opozycji – zwłaszcza z części klubu PSL, którą stanowią posłowie Kukiz`15. Dopiero w sytuacji, gdy te możliwości zawiodą można myśleć o przedterminowych wyborach parlamentarnych.
Jarosław Kaczyński w 2007 roku poszedł na skrócenie kadencji Sejmu, gdy stracił większość po polowaniu służb specjalnych na Andrzeja Leppera. Poszedł na to, ponieważ był przekonany, że ponownie wygra wybory – stracił władzę na niemal dekadę. Oczywiście, dziś opozycja jest nieporównywalnie słabsza niż w 2007 roku i wcześniejsze wybory wcale nie musiałyby oznaczać klęski PiS, ponieważ Koalicja Obywatelska jest wewnętrznie podzielona, Lewica nie wie po co w ogóle jest w parlamencie, projektu Trzaskowskiego nie ma w ogóle, a projekt Hołowni jest na zupełnie początkowym etapie, ale dla prezesa Prawa i Sprawiedliwości wcześniejsze wybory to nadal zupełnie niepotrzebne ryzyko, bo ludzie są nieobliczalni – od 2015 roku ta nieobliczalność sprzyja PiS, a chwilę temu Andrzej duda dostał od Polaków II kadencję udawania głowy naszego kraju, ale nic nie trwa wiecznie.
Wybory bardziej przegrywają rządzący niż wygrywa je opozycja. Tak było w 2005 roku, gdy PiS wygrało wybory w kontrze do wykrwawionej aferami lewicy. Tak było też w 2007 roku, gdy wybory PiS przegrało, bo Jarosław Kaczyński postanowił wsadzić do więzienia swojego koalicjanta. Tak było również w 2015 roku, gdy Platforma Obywatelska przegrała z powodu aroganckiego tryumfalizmu otoczenia Donalda Tuska, które zapanowało po łatwym przedłużeniu parlamentarnej władzy na jesieni 2011 roku.
Intuicja – a mam ją dobrą – podpowiada mi, że ustawa o ochronie zwierząt i ta o bezkarności urzędników to jedynie pretekst. Podejrzewam, iż Gowinowi i Ziobro tak naprawdę chodzi o pisemne gwarancje dla siebie i swoich ludzi w cyklu wyborczym 2023-2025.
Komentarze