Lekceważenie koronawirusa sposobem rządu na zatuszowanie własnych zaniedbań w systemie ochrony zdrowia
Prawo i Sprawiedliwość rządzi Polską już pięć lat, a w I kadencji miało nie tylko własnego prezydenta i samodzielną większość w Sejmie, ale także absolutną dominację w Senacie. Wydawałoby się, że taka sytuacja jest wymarzona do zdiagnozowania problemów w systemie ochrony zdrowia, przygotowania kompleksowych rozwiązań ustawowych, przeprowadzenie procesu legislacyjnego od pierwszego czytania w Sejmie po podpis głowy państwa i wprowadzenie prawa w życie.
Rząd jednak za nic miał rozwiązywanie problemów polskich pacjentów oraz szpitali, a szefowie resortu zdrowia zajmowali się walką z in vitro i antykoncepcją oraz upokarzaniem grup zawodowych związanych z tą dziedziną – specjalizował się w tym Konstanty Radziwiłł – oraz uwłaszczaniem własnej rodziny na tym, co w służbie zdrowia intratne finansowo i zabezpieczające finansowo na czas znacznie dłuższy niż do jesieni 2023 roku, gdy PiS może zasiąść w parlamencie w ławach opozycji – to był priorytet Łukasza Szumowskiego.
Gdy zdarzyła się epidemia Covid-19 błyskawicznie wyszły na jaw wieloletnie zaniedbania – chociażby zbyt mała liczba pielęgniarek czy specjalistów w dziedzinie leczenia chorób zakaźnych. Niby wszyscy wiedzieliśmy, że mamy w naszym kraju te problemy, ale w sytuacji, która nie obciążała systemu z dnia na dzień, łatwiej było maskować niedociągnięcia, łagodzić skutki błędów i odsuwać w czasie konieczność trudnych i bolesnych, a więc potencjalnie bardzo kosztownych politycznie reform.
W sytuacji, gdy dobowa liczba nowych zakażeń koronawirusem przekroczyła 2000, choć zgodnie z wytycznymi nowego ministra zdrowia Adama Niedzielskiego badamy wyłącznie osoby mające objawy, rząd Prawa i Sprawiedliwości nie sprawia wrażenia, aby walka ze śmiertelnym zagrożeniem była na pierwszym miejscu listy państwowych priorytetów. Z czego to wynika? Z tego, iż politycy PiS wiedzą, iż wydolność systemu ochrony zdrowia znajduje się na granicy wytrzymałości przed kompletnym zawaleniem się. Jakakolwiek akcja ułatwiająca choćby powszechne zaszczepienie się przeciw grypie może doprowadzić szpitale do ruiny i pogrążyć je w jeszcze większym chaosie – np. na skutek masowych odejść z pracy przemęczonych, a niekiedy wręcz wycieńczonych pielęgniarek.
Politycy PiS nie należą jednak do ludzi odważnych, gdy rzecz dotyczy przyznana się do błędów czy wzięcia za te błędy odpowiedzialności. Wpisany w DNA tej partii rewolucjonizm demonstrowany choćby wobec niepokornych sędziów ulatuje do cna w konfrontacji ze staruszką czekającą na szpitalnym korytarzu na zajęcie się nią. Arogancja, buta i wręcz chorobliwa pewność siebie okazywana choćby niepełnosprawnym i ich opiekunom w czasie ich sejmowego protestu okazuje się nic niewarta, gdy trzeba napisać wieloletni plan oddłużania szpitali czy program zachęt do specjalizacji lekarskich z wyjątkowo niewdzięcznych dziedzin – jak np. geriatria.
Nie mam złudzeń, że rozlewająca się coraz szerzej po naszym kraju epidemia koronawirusa skłoni rządzących do rewizji dotychczasowego podejścia do pacjentów, lekarzy, pielęgniarek i szpitali jako placówek. Spodziewam się raczej pójścia w zaparte i odwracania kota ogonem, ponieważ, gdyby w ten sposób dało się rozwiązać jakikolwiek problem w państwie, Polska pod rządami PiS byłaby krajem szczęśliwości i dobrobytu.
Komentarze