Prawicowy tygodnik „Do Rzeczy” wydawany przez spółkę związaną z właścicielem tygodnika „Wprost” nie jest medialnym ramieniem partii rządzącej w rozumieniu Telewizji Polskiej i Polskiego Radia, ale zawsze stara się odgadywać intencje polityków Prawa i Sprawiedliwości, a specjalizuje się w tworzeniu gruntu pod działania władzy, aby jak najsprawniej przebiegały, gdy zostaną ujawnione. Dziś na okładce znajduje się szefowa Komisji Europejskiej oraz prezes PiS w konfrontacyjnej pozie, a oddziela ich od siebie błyskawica znana z kobiecych protestów tyle, że w tęczowym kolorze środowisk LGBT. Pod zdjęciem jest napisane, że Unii trzeba powiedzieć „dość!” oraz „Polexit – mamy prawo o tym rozmawiać”.
Postanowiłem o tym napisać, ponieważ uważam, że prorządowe media zaczynają bardzo niebezpieczną zabawę. Opuszczenie Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię też zaczęło się od rozmowy wewnątrz środowiska brytyjskiej Partii Konserwatywnej, aż w końcu premier David Cameron uznał, że zaproponuje referendum nad obecnością jego kraju w UE, aby wytrącić swoim oponentom wewnątrz partii narzędzia do wzmacniania swoich wpływów jego kosztem. Cameron nie chciał Brexitu, ale dla własnych, doraźnych interesów wypuścił potwora, nad którym bardzo szybko stracił kontrolę. Dziś większość mieszkańców Wysp, chce powrotu UK do europejskich struktur, ale ani brytyjskich oficjeli, ani unijnych liderów i urzędników unijnych instytucji to już nie obchodzi.
Ówczesny premier Zjednoczonego Królestwa wyprowadził swój kraj z Unii, ponieważ, gdy tylko ruszyły przygotowania do referendum, zwolennicy opuszczenia UE dostali sens politycznego istnienia, przestali być garstką skrajnych maruderów, a stali się pełnoprawnymi uczestnikami debaty publicznej. Nie przebierali w słowach – jątrzyli, kłamali, straszyli - zohydzali Brytyjczykom Unię Europejską tak długo, tak konsekwentnie i tak zaciekle, że większość z nich 23 czerwca 2016 roku opowiedziała się za opuszczeniem europejskich struktur przez ich ojczyznę. Następnego dnia zaś, najczęstszą frazą wyszukiwaną w internecie przez mieszkańców Wysp było „co to jest unia europejska”. Zagłosowali, a potem sprawdzili za czym i w sprawie czego.
W Polsce nawet nie musi odbyć się referendum – wystarczy przegłosowane przez Sejm i podpisane przez prezydenta wypowiedzenie Traktatu. Nie w tym jednak istota sprawy, bo również referendum akcesyjne nie było konieczne – prezydent Kwaśniewski i premier Miller chcieli po prostu, aby ich decyzje miały szeroką legitymację społeczną. Rzecz w tym, że politycy PiS sprawiają wrażenie, iż są zakładnikami najbardziej skrajnego skrzydła Zjednoczonej Prawicy, a premier Mateusz Morawiecki ściga się ze Zbigniewem Ziobro na antyunijny radykalizm, ponieważ spadają jego notowania w oczach Jarosława Kaczyńskiego, a wizja utraty fotela szefa rządu staje się jego obsesją i sennym koszmarem.
Perspektywa finansowa UE na lata 2021-2027 (o ile w ogóle wejdzie w życie) będzie prawdopodobnie ostatnią tak korzystną dla naszego kraju – w kolejnej Polska będzie już tzw. płatnikiem netto, a zatem więcej pieniędzy do budżetu Unii wpłaci niż z niego otrzyma. Argument „członkostwo w UE przestaje nam się opłacać” dziś pojawia się jedynie w anonimowych komentarzach na forach internetowych, ale za chwilę może być orężem walki o głosy wyborców choćby dla polityków Konfederacji.
Jako kraj zaczęliśmy stąpać po cienkim lodzie. Gdy wpadniemy do wody, nikt nie poda nam kija dzięki któremu wydostaniemy się na brzeg. Jeszcze nie jest za późno, aby powstrzymać zgubne dla Polski antyunijne skrajności, ale czasu na to nie zostało wiele.
Komentarze