Dawno nikt nie zdenerwował mnie bardziej niż poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego Michał Kamiński, który we wtorek w TVN24 stwierdził, iż PSL jest opozycyjnym obrońcą wsi przed szkodliwymi dla wsi działaniami Prawa i Sprawiedliwości.
Pamiętam, że to Władysław Kosiniak-Kamysz uratował Michała Kamińskiego przed wpadnięciem w otchłań politycznego niebytu, gdy ten został w lipcu 2016 roku wyrzucony z Platformy Obywatelskiej za to, iż wynosił do mediów poufne informacje oraz wewnątrz i na zewnątrz partii knuł przeciwko jej ówczesnemu liderowi Grzegorzowi Schetynie. Wiem, że w ramach wdzięczności wobec szefa PSL Michał Kamiński jest głównym PR-owcem ludowej formacji i nie zawaha się przed wypowiedzeniem żadnej bzdury, aby „zrobić dobrze” Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, któremu współpraca ze środowiskiem Pawła Kukiza co rusz odbija się czkawką.
Są jednak granice wciskania ludziom kitu. Człowiek przyzwoity powinien pamiętać, że niezależnie od tego, czym zajmuje się przez cały dzień, wieczorem staje przed lustrem w łazience, aby umyć zęby. Powinien zadbać, aby lustro nie pękło na widok jego twarzy. Nie jest prawdą, że Polskie Stronnictwo Ludowe chroni wieś przed szkodliwymi działaniami Prawa i Sprawiedliwości. Działacze tej partii na niemal dekadę dostali wieś w prezencie od szefa PO i premiera Donalda Tuska z jednym tylko warunkiem – aby blokowali rozwój partii Jarosława Kaczyńskiego na poziomie gmin i powiatów. Ludowcy nie zrobili nic, aby polityczne aspiracje żoliborskiego intelektualisty wobec wsi blokować, niweczyć albo chociaż ograniczyć.
Prawo i Sprawiedliwość nawet przez dwa lata swoich pierwszych rządów i nawet likwidując Ligę Polskich Rodzin i Samoobronę oraz przejmując elektoraty tych środowisk, nie zbudowało sobie takiej potęgi na terenach wiejskich, jak uczyniło to przez osiem lat bycia opozycją, ponieważ politycy współrządzącego Polską PSL byli bardziej zajęci tym, co w Warszawie, niż tym, co w najmniejszej polskiej gminie i najbardziej zapomnianym powiecie.
Co więcej, również od jesieni 2015 roku prezes PSL nie zajmował się odzyskiwaniem poparcia dla swojej partii na poziomie powiatów i gmin, choć był to idealny moment, ponieważ partia opozycyjna niejako z definicji ma więcej czasu na spotkania z wyborcami niż partia rządząca. Że PiS miało media, stanowiska w rządowych agencjach i najróżniejszych urzędach, a ludowcy nie? Zgoda, ale w latach 2007-2015 PiS tych narzędzi nie miało, a zbudowało się na wsi doskonale. PSL zaś mając te narzędzia pozwoliło się wypchnąć z tych obszarów, a zatem to nie jest wytłumaczenie.
Od jesieni 2015 roku Władysław-Kosiniak-Kamysz śnił jednak o zastąpieniu Platformy Obywatelskiej w miastach przez Polskie Stronnictwo Ludowe. Był przekonany, że Nowoczesna zdetronizuje PO na poziomie parlamentu, a samego Grzegorza Schetynę politycznie wykończy wspólna nagonka TVP, „Gazety Wyborczej” i TVN oraz mniejszych liberalno-lewicowych mediów.
Czym to się skończyło? Tym, że oprócz absolutnej dominacji PiS na wsi, nawet Rafał Trzaskowski w wyborach prezydenckich miał na wsi wyższe poparcie niż kandydat PSL.
Komentarze