Przejdź do głównej zawartości

Kaczyński idzie na całość, bo pozwoliliśmy mu na to

Dotychczas o Prawie i Sprawiedliwości wiadomo było tyle, że im większą władzę będą mieć ludzie związani z tą partią, tym mniej problemów państwa i ludzi będzie rozwiązywanych, ponieważ przerasta ich codzienne zarządzanie, a bieżącym administrowaniem są wręcz znudzeni. To jest chyba odpowiedź na pytanie, dlaczego potrafią zdobywać mandaty w sejmikach województw, ale niezwykle ciężko im zdobyć funkcję wójta, burmistrza czy prezydenta miasta – PiS nie ma w swoich szeregach tak potrzebnych wspólnotom lokalnym, gospodarzy.

Co by o PiS nie mówić, jest to partia żywa i zachodzą w niej ciekawe procesy, jak choćby ostatnio powszechny sprzeciw wobec objęcia funkcji wiceprezesa partii przez Mateusza Morawieckiego. Ostatnio na szczeblu krajowym widać jednak coś groźnego dla nas wszystkich – Jarosław Kaczyński – jak to się kiedyś mówiło – odpiął wrotki, puścił się poręczy. Zachowuje się jak najgorszego rodzaju ekstremista, sprawia wrażenie człowieka biegającego z pochodnią, a w jego oczach widać obłęd. Nawet polityk o dyktatorskich skłonnościach kiedyś rozumiał, że nakazywanie policjantom bicia ludzi jest nie do przyjęcia, jeśli to jednak Warszawa, a nie białoruski Mińsk. Dziś wszelkie hamulce puściły i na opamiętanie nie ma co liczyć, a w otoczeniu Kaczyńskiego chyba nie ma osoby, która powie „Jarek, uspokój się, bo wywiozą nas na taczkach”. Osoby, które potrafiłyby mu tak powiedzieć, zginęły dekadę temu w katastrofie lotniczej. Dziś prezesa otaczają wyłącznie ludzie, którzy dla karier i pieniędzy zrobią wszystko i przyznają rację nawet w najbardziej kuriozalnym postanowieniu.

Co gorsza, nie jest to kwestia wieku, ponieważ równolegle z sędziwym prezesem, radykalizuje się znacznie młodszy premier, który nie musi zachowywać się tak, jakby jutra nie było. Jeśli nauczy się polityki, będzie mógł w niej funkcjonować jeszcze wiele lat po śmierci Kaczyńskiego, jeśli Joachim Brudziński lub Mariusz Błaszczak utrzymają spoistość PiS. A jednak Morawiecki – człowiek z pieniędzmi, pozycją, kontaktami na Zachodzie, stał się zakładnikiem Zbigniewa Ziobro, który o pieniądzach i kontaktach Morawieckiego może zapomnieć i stanie się nikim, gdy tylko zabierze mu się prokuraturę oraz ministerialny fundusz sprawiedliwości społecznej, z którego Ziobro uczynił finansowe zaplecze swojej kanapowej formacji.

Wygląda na to, że obecnie rządzący porzucili myśl o trzeciej kadencji, ale nic nie wskazuje na to, aby mieli zamiar respektować niekorzystne wyniki wyborów. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć, że my, społeczeństwo, stworzyliśmy im doskonałe warunki do pielęgnowania osobistych wynaturzeń. Działo się to głównie w latach 2016-2020, gdy dla ogromnej części przeciwników PiS wrogiem był ówczesny lider największej partii opozycyjnej, a zamiast pomóc mu w osiąganiu wyborczych sukcesów, skoro było widać, że jest na nogach od piątej rano do późnych godzin nocnych, dano się politycznie uwodzić Ryszardowi Petru, Mateuszowi Kijowskiemu, Pawłowi Kasprzakowi i Robertowi Biedroniowi, a swoje dorzucił też nienawidzący Schetyny od ponad trzech dekad Władysław Frasyniuk. Uwierzono również w to, że z Brukseli wróci Donald Tusk i zły los odwróci się, zaś rządy PiS wkrótce będą jak wspomnienie sennego koszmaru. Politycy PiS kradli wtedy najwięcej i najwięcej ludzi starali się wtedy zniszczyć. Właśnie w tamtej sytuacji najbardziej umocnili swoje wpływy.

Komentarze