Przejdź do głównej zawartości

Biden w Kijowie, czyli upokorzenie Putina i pokazanie, kto jest liderem na miarę wyzwań

Przyznaję - temat agresji Rosji przeciwko Ukrainie przejadł mi się już jakiś czas temu. Śledzę oczywiście codzienne aktualności, ale raczej w formie pigułki informacyjnej niż poszukując wielostronicowych analiz.

Wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena w Kijowie, tuż przed drugą w ciągu roku wizytą w Warszawie, znowu przyciągnęła mnie przed ekran telewizora. Biden pokazuje bowiem, jak silnym jest politykiem i jak trzeba liczyć się z Waszyngtonem, dopóki to on urzęduje w Białym Domu. Kijów miał przecież paść łupem bandytów rzeźnika z Kremla w ciągu kilku dni, a dziś przebywa tam z oficjalną wizytą osoba numer jeden w USA. Niezwykle to symboliczne i potężny to policzek dla Władimira Putina. Dobrze się na to patrzy, daje to nadzieję na ocalenie wolnego świata w tych koszmarnych czasach.

Dla wszystkich powinno być jasne, że Europa, jaką znamy, nie przetrwa bez przewodniej roli Stanów Zjednoczonych, że gdyby to od obecnego kanclerza Niemiec lub prezydenta Francji zależał spokój Starego Kontynentu, nie tylko Polska byłaby w potężnych tarapatach, ponieważ nie ma dziś u sterów Europy człowieka, choć w połowie tak zdeterminowanego w pilnowaniu porządku i nazywania rzeczy po imieniu, jak Joe Biden. Jest odważny, ma charakter, wie, do czego dąży i nie waha się użyć narzędzi, które ma, aby osiągać najważniejsze cele.

Daleki jestem od myśli, że wizyta Joe Bidena w Kijowie sama w sobie przyspieszy pokój rozumiany jako klęskę Rosji, ale Putin ma o czym myśleć, a jego europejscy sojusznicy zmniejszyli się dziś do kieszonkowego formatu. Mam jednak nadzieję, że Ukraina wykorzysta ten dzień do zintensyfikowania działań wojennych w najbliższym czasie, a te istotnie przybliżą ją do ostatecznego zwycięstwa.

Komentarze