Przejdź do głównej zawartości

Po kolędzie

Jeszcze chyba niezepsuty przez swoich przełożonych, czyli w tym przypadku przez biskupa Antoniego Dydycza, który jest prominentnym zausznikiem ojca biznesmena. Nie namawiał do popierania prezesa Jarosława, pieniądze wziął dopiero kończąc wizytę. Schemat rutynowy, czyli paciorek, kropidło, krótka rozmowa, pieniądze i do następnego razu, ale tonem życzliwym i bez bufonady. Może nie byłoby o czym pisać, gdyby nie refleksja z dzieciństwa.

Mieszkałem w parafii, której proboszczem był ksiądz z krwi i kości. Żył w ubóstwie, w przerwie między odprawianiem mszy hodował krowę, a w bagażniku swojego starego Poloneza woził dla niej siano, które kupił albo dostał od rolników. Zawsze miałem wrażenie, że dla niego człowiek był najważniejszy i zasobność portfela nie miała znaczenia. W tej parafii spędził około dwadzieścia lat, a gdy jego przełożony, biskup Zbigniew Kiernikowski postanowił przenieść go na parafię oddaloną od ówczesnej setki kilometrów, błagał o litość. Ostatecznie, przeniesiony został do parafii oddalonej od ówczesnej o kilkanaście kilometrów i był tam proboszczem przez około pięć lat, a stamtąd odszedł na emeryturę.

Informacje, które posiadam nie nastrajają optymistycznie, ponieważ ksiądz, który powinien być dla innych księży wzorem wiary i uczciwości, przebywa gdzieś pod Garwolinem na łasce swojego kolegi, który jest tam proboszczem. Jest daleko od parafii, w której spędził najwięcej czasu kapłańskiej pracy i gdzie czuł się najlepiej.

Kontrast między księdzem, którego pamiętam z dzieciństwa, a tymi, których obserwowałem później jest uderzający i przygnębiający. Dziś rządzi ojciec biznesmen, a wzorowe kapłaństwo przebywa na smutnej emeryturze.

Ps. Kolęda była, bo matka jest wierząca. Powiedziałem księdzu, że jestem niewierzący.

Komentarze