Wśród wielu rzeczy, które nie udały się nad Wisłą w ciągu trzech dekad demokratycznego państwa jest sensowne zagospodarowanie osób, które pełniły najważniejsze funkcje i choć przestały to robić, nadal pozostają ludźmi w pełni sił witalnych i umysłowych. Dotyczy to zwłaszcza byłych prezydentów i premierów, choć pewnie można byłoby rozszerzyć to grono o byłych ministrów spraw zagranicznych czy finansów. Dopiero w 2019 roku byli premierzy trafili do Parlamentu Europejskiego i dziś faktycznie wygląda na to, że odnaleźli się i zajmują się czymś więcej aniżeli pielęgnacją trawnika przed domem czy pisaniem pamiętników.
Politykiem, który ewidentnie nie radzi sobie na emeryturze jest były premier i były przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Oczywiście pamiętam, że piastuje stanowisko przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej, ale powiedzmy sobie szczerze – nie jest to funkcja dająca prawdziwą władzę i konkretny wpływ na rzeczywistość. Choć siedem lat na funkcji Prezesa Rady Ministrów i pięć lat jako szef RE to kariera marzeń jak na dotychczasowe możliwości polskich polityków, bycie na krajowym podwórku komentatorem bieżących wydarzeń nie może zaspokajać gigantycznego ego.
Rezygnacją ze startu w wyborach prezydenckich były lider Platformy Obywatelskiej na dobre wypisał się z czynnej polityki w naszym kraju. Dziś nie stanowi już punktu odniesienia ani dla liczącego się grona członków jego byłej formacji, ani tym bardziej poza nią. Jego niedawny postulat połączenia PO z Polskim Stronnictwem Ludowym w obydwu środowiskach wywołał wzruszenie ramionami i grymas zażenowania na twarzy. Żadnej innej politycznej idei nie zgłosił i raczej już tego nie zrobi, ponieważ pamięta jak bardzo rozminął się z rzeczywistością tuż przed ubiegłorocznymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, gdy na marszu ugrupowań tworzących Koalicję Europejską krzyczał do tłumu ze sceny „Nas jest więcej”, a kilka dni później KE przegrała wybory różnicą siedmiu procent.
To pokazało jak bardzo mieszkaniec Trójmiasta stracił w Brukseli kontakt z krajową rzeczywistością, jak bardzo nieefektywne jest otaczanie się wyłącznie ludźmi, którzy się z nim zgadzają, ale nie są partnerami do ożywczej i produktywnej rozmowy. Donald Tusk przekonał się także, iż beneficjentem jego intryg w czasach, gdy szefem PO był Grzegorz Schetyna jest wyłącznie Jarosław Kaczyński, bo to on umocnił swoją władzę w Polsce, a dyskomfort w zarządzaniu Platformą Obywatelską, gdy były szef partii cały czas trzyma nogę w drzwiach na pewno nie wzmocnił opozycji, a zatem również nie przybliżył jej do przejęcia władzy. Numery telefonów do wpływowych dziennikarzy mogą zaś przełożyć się na wywiad w komfortowych warunkach, ale na nic poza tym.
Komentarze